Wybierając się do Paryża, a więc miasta o bardzo silnej „marce”, spodziewałam, się, że po przyjeździe powiem jedno wielkie WOW:))) tymczasem…
Ale na początek czekało mnie kilka niespodzianek. Nasz hotel znajdował się na obrzeżach miasta, zatem mogliśmy zobaczyć codzienne życie zwykłych ludzi. Każdego dnia idąc do metra mijaliśmy kloszarda, który na chodniku stworzył coś w rodzaju swojej „wyspy” – rozłożone materace, śpiwory i towarzystwo dwóch psów. Co było ciekawe, to życzliwość okolicznych mieszkańców, którzy dostarczali jedzenie dla niego i dla psów, a z drugiej strony – brak interwencji służb porządkowych. Ot, koloryt lokalny…
Drugie zaskoczenie, to obserwacja ludzi w metrze (tak na marginesie bardzo sprawnym i rozbudowanym systemie komunikacyjnym!). Po pierwsze ponad połowa to osoby o ciemnej karnacji – murzyni, hindusi, arabowie. A po drugie… ponad 90 % ludzi ubrana na czarno! Czarne płaszcze, płaszczyki i kurtki, czarne garnitury, ewentualnie granatowe. Na tym tle, w naszych kolorowych ubraniach wyglądaliśmy jak ufoludki:)
Fajnie było też odwiedzić małe bistra, gdzie panują trochę inne niż w Polsce zachowania: śmieci bez krępacji rzuca się na podłogę, do niektórych można wprowadzić rower i nikomu to nie przeszkadza. Ja oczywiście zwiedziłam także naszą „gangsterską” dzielnicę na swój sposób - biegając wieczorem po ulicach:) Zatem warto zajrzeć pod powierzchnię a nie tylko patrzeć na tę lśniącą powłoczkę:)
Tak czy owak, Paryż robi wrażenie!!! - na mnie przede wszystkim wrażenie skali. Wszystko jest większe, bogatsze, bardziej wyrafinowane. Najbardziej podobało mi się w Musée d'Orsay, gdzie znajdują się rzeźby i obrazy impresjonistów (tam nie wolno robić zdjęć, ale… Polak potrafi:)). Jest to miejsce, gdzie po prostu można sobie stanąć przed takim dziełem i… sycić oczy:) Na wyobraźnię działa także fakt, jak żyli uwcześni malarze – mieli mecenasa lub dostawali zlecenia i mogli utrzymywać się ze swojej sztuki!
Miejscem wartym odwiedzenia jest dzielnica La Défense z futurystyczną architekturą. Choć króluje tu „beton”, to jest on przełamany zarówno zielenią jak i ciekawymi kolorowymi elementami budynków czy innych obiektów.
Bez wątpienia największe wrażenie skali robi Wersal – rozległa powierzchnia, przepych, piękny park. Żeby to poczuć, trzeba samemu zobaczyć!
Na koniec pobytu trafiło mi się modelowe „zaginięcie w akcji”:) Wracając do Polski dotarłam na lotnisko „na styk”. Więc najpierw zaliczyliśmy akcję rodem z amerykańskich filmów – bieg przez lotnisko z bagażami, przechodzenie przez kolejne kontrole i bramki a na koniec… przystopowano mnie przed samym wejściem – choć samolot jeszcze nie odleciał, odprawa była zakończona i na nic prośby i błagania:( Więc znów gorączkowe poszukiwania innego samolotu, którym mogłabym wrócić. Znaleźliśmy połaczenie z przesiadką a mój tata zapłacił za ten dodatkowy lot:) I tak w końcu zamiast lecieć do Krakowa i być o godz. 10 w kraju, to poleciałam do Kopenhagi. W Danii przesiadka i po tych wszystkich nerwach, lotach: góra-dół, po 17 byłam w… Warszawie. Co ciekawe, mój samolot do Krakowa i tak tam nie doleciał! Ze względu na złą pogodę skierowano go do Katowic – więc najwyraźniej tego dnia i tak byłam skazana na PRZYGODY:)
Podróże kształcą proszę Państwa!:)
Ps. Zdjęcia wykonał w większości mój tata i Krysia:) ale kilka to też moje dzieło:)
Odpowiedzi
Dziękuję - rzeczywiście było
Dziękuję - rzeczywiście było super!
i chciałabym jeszcze kiedyś odwiedzić Francję:)
Marta on the air
A ja tam powiem: WOW!!! ;-))
A ja tam powiem: WOW!!! ;-)) Superowo- najbardziej mi się podoba koteczek w podziemiach i karuzela dla pozytywnie zakręconych;-)
AZJA
Zabierz mnie wtedy ze sobą
Zabierz mnie wtedy ze sobą ;-))
AZJA